Wódz plemienia Bana
Poznajcie wodza plemienia Bana. Mieszka on w niedużej wiosce ok 40 kilometrów od Jinki, w Dolinie Omo na południu Etiopii. Jak do niego dotrzeć? Trzeba mieć nieco szczęścia i trafić na odpowiedniego przewodnika, którego kolega jest bratankiem wodza. Słowem - nic trudnego. Życie wodza plemienia Bana jest sielankowe. Ma piętrową, 3 pokojową chatę murzyńską. Całość ma wysokość ok. 2 metrów, więc pozycję, którą trzeba przyjąć jest zdecydowanie siedząca. Nie kapie na głowę, jest gdzie się schronić i ugotować kukurydzę bądź zaparzyć kawę z kawowych łupin. Wódz plemienia Bana nie ma szczęścia do kobiet. Z jedną żoną się rozwiódł, bo nie mogła mu urodzić dzieci. Z drugą nie układało mu się w łóżku. Wódz porzucił więc instytucję małżeństwa i obecnie ma po prostu służącą, która spełnia wszystkie funkcje, które powinna spełniać żona. Wódz plemienia Bana jest bogaty. Ma pistolet i kałasznikowa, do tego stado kóz, owiec i krów, którymi opiekuje się jego młodszy brat. W końcu wódz nie może pracować, ma na głowie ważniejsze sprawy jak rozsądzanie kłótni plemiennych, dbanie o innych członków plemienia. Młodszy brat będzie opiekował się stadem dopóki nie założy rodziny, potem ta funkcje przejmie któreś z dzieci. Wódz jest bogaty, ale nie aż tak, aby stać go było na prawdziwą kawę. Na targu służącą kupuje więc kawowe łupiny, które są następnie gotowane i tworzą coś w rodzaju kawowego naparu. Kawa rośnie wszędzie, ale przecież plemię Bana nigdy niczego nie uprawiało, zajmując się tylko hodowlą. Wszystkie warzywa musi więc kupować na targu. Tylko niektóre rodziny uprawiają sorgo, z którego robią domowej roboty piwo. Plemię Bana jest bardzo liczne i spokrewnione z plemieniem Hummerów. Mają też takie same zwyczaje. Aby stać się dorosłym młodzieniec musi wziąć udział w uroczystości skakania przez byki. Jeśli nie daj Boże spadnie ze zwierzęcia zostaje bezlitośnie wyśmiany przez kobiety. Dopiero po przejściu tej inicjacji młody kilkunastoletni człowiek jest wystarczająco dorosły, aby kupić sobie żonę. To nie takie proste, bo żona przecież kosztuje i to nie mało, przynajmniej 12 krów, kilka owiec i kóz, a czasem nawet więcej.... Do tego, co to za wojownik bez kałasznikowa (3 krowy). Rodzina musi zazwyczaj pomóc wiec młodemu człowiekowi, aby mógł się usamodzielnić...
W plemieniu Bana spędziliśmy kilka godzin, potem ruszyliśmy na targ, a tu... kolejna rzecz dla ferenji (obcokrajowców)... Większość wiosek założyła fałszywe stowarzyszenia żerujące na turystach. Aby zwiedzić wioskę trzeba wziąć przewodnika, który kosztuje 100birr (ok 3 dolarów), nie chcesz wziąć przewodnika? Nie musisz, ale i tak musisz zapłacić. My mięliśmy swojego - Michaela (prawdziwe imię Bati), który pomógł nam uniknąć tej opłaty. Poszliśmy na policję i powiedzieliśmy, że chcemy zobaczyć targ i wymagają od nas opłaty. Policjant przemówił "stowarzyszeniu" do rozsądku i mogliśmy zobaczyć więcej ludzi z plemienia Bana sprzedających tytoń, ozdoby bądź tez krowy i kozy. Popołudniu wróciliśmy do Jinka
Michael (nasz przewodnik) to dość ciekawa osoba. Ma około 19 lat - sam nie wie dokładnie ile, bo plemię Bana, z którego pochodzi nie rejestruje urodzin dzieci. Zarabia oprowadzając turystów. Sam płaci za swoja szkole. Rodzina się go wyrzekła, bo nie chce żyć wg zwyczajów plemienia. Jest osobą, której naprawdę mogliśmy zaufać.
Następnego dnia wraz z grupką poznanych obcokrajowców z samochodem - zamierzaliśmy wybrać się zobaczyć plemię Murci, które szpeci swoje kobiety nacinając im wargi, ale to już temat na kolejny wpis.
Ten i inne artykuły dostępne także na http://pmtravelerbug.blogspot.com/2011/12/wodz-plemienia-bana.html
Napisz komentarz
Komentarze