23 stycznia 1905r. – na Kaukazie urodził się Mieczysław Filipowicz - pierwszy dyrektor Stoczni nr 16 w Elblągu, na bazie której powstały Zakłady Mechaniczne „Zamech”.
To dziwne, że tak niewiele dziś wiemy o inż. Mieczysławie Filipowiczu. Jego nazwisko wymieniane jest we wszystkich książkach o powojennych losach Elbląga, jego imię nosi Koło Pionierów Elbląga. Ale biografii jego nie znajdziemy ani w bibliotekach, ani w internecie…
Urodził się 23 stycznia 1905 roku na Kaukazie. Odbył zasadniczą służbę wojskową jako „jednoroczniak” z cenzusem (po maturze) w Polskiej Marynarce Wojennej. Będąc inżynierem budowy okrętów powrócił do Marynarki, by projektować i tworzyć pływające konstrukcje i okręty, najpierw w stoczni w Pińsku, a później w Modlinie i Gdyni. Dwa lata spędził we Francji, nadzorując projektowanie i budowę okrętów dla Polskiej Marynarki Wojennej. Tuż przed wojną był starszym konstruktorem budowanych w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni niszczycieli „Orkan” i „Huragan”. Projektował też mniejsze jednostki.
Gdy wybuchła wojna, bronił Wybrzeża. Aresztowany jako więzień polityczny trafił do obozu Stutthof, a w marcu 1940 r. do podobozu w Elblągu. Przez 13 miesięcy (do zwolnienia z obozu) pracował niewolniczo w stoczni Schichau. W marcu 1945 roku ponownie przybył do Elbląga, tym razem z Morską Grupą Operacyjną, by w imieniu polskiego rządu przejąć od Rosjan elbląską stocznię. Gdy wreszcie Rosjanie przekazali zakłady, mury były ogołocone w wyposażenia, a czego nie można było zdemontować, zostało zniszczone.
4 sierpnia 1945 r. inżynier Mieczysław Filipowicz podpisał protokół przejęcia od Rosjan największych zakładów Prus, zajmujących 40 hal o powierzchni 85 tys. m2. Była to jedna karka papieru. Zapisano na niej: "wyposażenie technologiczne - nie ma, zapasy materiałowe - nie ma, zapasy wyrobów gotowych - nie ma". W całych, jeszcze nie dawno wartych miliard marek zakładach nie było jednego porządnego śrubokręta, pilnika, czy suportu do tokarki. Na oczach przejmującego zakład inżyniera rosyjscy żołnierze niszczyli ocalałe narzędzia pomiarowe i pozostałości maszyn. Rozpacz i bezsilność. Przecież na własne oczy widział, jak Niemcy budowali tu okręty wojenne, czołgi, armaty i wozy opancerzone. W tych halach produkowano nowoczesne miniaturowe łodzie podwodne. Ich niedokończone sekcje poukładane stały na nabrzeżu. Pozostały też na pochylniach kadłuby niedokończonych okrętów wojennych, ale przybyła przed kilku dniami międzynarodowa komisja nakazała pociąć je na złom. Marzenie inżyniera Filipowicza i marynarzy z Morskiej Grupy Operacyjnej, by w Elblągu ożył port i przemysł stoczniowy nie mogły się ziścić. Nie dziwi więc, że Filipowicz na zawsze opuścił Elbląg, bo jego życiową misją było budowanie okrętów, a tego w Elblągu nie mógł robić. W grudniu 1945 roku Filipowicz wyjechał do Szczecina z rozkazem przejęcia od Rosjan tamtejszych stoczni. Nie udało się, więc przeniósł się do Gdyni, gdzie podjął pracę w Stoczni Gdyńskiej, a następnie w Stoczni Marynarki Wojennej.
Gdy po 1990 roku powstawało Stowarzyszenie Pionierów Elbląga, ci wielce zasłużeni dla naszego miasta ludzie wybrali Mieczysława Filipowicza za patrona dla swej organizacji. Mimo iż spędził tu zaledwie trzy kwartały pierwszego po wojnie roku, to odcisnął niezatarte piętno na dalszych losach miasta. Był też uosobieniem marzeń o wielokości naszego miasta.
Napisz komentarz
Komentarze